Poprzednia część: Wenecjanin nie z tamtego świata – cz. 1

Zamiłowany podróżnik
Gdybyśmy chcieli zwiedzać świat śladami Casanovy, podróżowalibyśmy po bardzo wielu krajach. Swoje wyprawy opisuje on w pamiętnikach. Ciekawie pisze o nich Paweł Muratow w książce Obrazy Włoch. Próżno szukać w pamiętnikach Casanovy opisów miast, w których przebywał. Nie ma w nich ani słowa o zabytkach czy krajobrazach. Zdaje on za to szczegółowe sprawozdania z kim się spotkał, ile przegrał w karty, jak był ubrany, co jadł oraz jakie spotkał kobiety. Dzięki tym relacjom jednak wiemy, które kraje pokochał i gdzie się dobrze czuł.
Takim miastem był Paryż, gdzie przebywał kilkakrotnie. Pierwszy raz udał się do Francji po ucieczce z więzienia w Wenecji. Jak opisuje – „w Paryżu uczy się życia”. Casanova zajmuje się także kabalistyką, poznaje królową Marię Leszczyńską, panią de Pompadour, hrabiego de Saint-Germain oraz d’Alemberta i Rousseau. Jest oczytany, lubi towarzystwo ludzi wykształconych i doskonale się z nimi czuje.
Maurice Quentin de La Tour, Marquise de Pompadour; źródło: Wikimedia Commons Maurice Quentin de La Tour, Jean Jacques Rousseau; źródło: Wikimedia Commons
W Paryżu czarował i uwodził

Paryż zachwycił Casanovę. Wmieszał się tu w grono założycieli loterii państwowej i dorobił się fortuny. Zaprzyjaźnił się z markizą Jeanne d’Urfé, podając się za biegłego alchemika i różokrzyżowca. Zdobył jej całkowite zaufanie. Bez oporów przyjmował od niej w prezencie drogie kamienie i cenne podarunki. Nigdy jednak nie brał pieniędzy. Wmówił 58-letniej markizie, że zajdzie w ciążę i umrze przed rozwiązaniem, ale odrodzi się ponownie jako chłopiec. Markiza miała oczywiście zajść w ciążę z Casanovą. Kiedy zorientowała się, że nic z tego, straciła wiarę w jego magiczne zdolności. Podróżnik i uwodziciel wodził ją za nos przez siedem lat.
Kto wie, czy nie byłby dłużej w Paryżu, gdyby nie fakt, że w 1759 roku po założeniu fabryki drukowanego jedwabiu, utracie pieniędzy na miłostkach z dwudziestoma swoimi pracownicami, trafił za długi do więzienia. Wypuszczono go stamtąd po czterech dniach, za poręczeniem markizy d’Urfé.
W Holandii jeździł na łyżwach

Pojechał wówczas od razu do Holandii. Casanova polubił Amsterdam. Przebywał tu u swojego przyjaciela, kupca. Miał do wypełnienia misję (zleconą przez Francuzów) sprzedaży obligacji skarbu francuskiego. Opisuje w pamiętnikach, jak uczył się jazdy na łyżwach po kanałach amsterdamskich. Jeździł także po nich saniami z żaglem. Podczas kolacji jadał ryby i popijał rzadkie wina.
Holandia była dla niego także krajem, gdzie młode dziewczyny chodziły same, bez opieki starszych. Nie omieszkał tego wielokrotnie wykorzystać. Miał pieniądze, aparycję i elegancję. Szukał okazji do poznania kochanek na balach, w operze, a także w spelunkach. Jeździł za nimi do innych holenderskich miast.
Gdy misja dla skarbu francuskiego się nie powiodła, Casanova wyjechał z Amsterdamu do Stuttgartu. Opisuje dwór pyszałkowatego niemieckiego księcia, urządzony na wzór francuski. Nie kryje, że po pijanemu przegrał w tym mieście w jeden wieczór cztery tysiące luidorów (według historyków to prawie dzisiejszy milion euro) i znowu został aresztowany za długi.
Spotykał się z Wolterem i innymi uczonymi
I tym razem udało mu się uciec. Skierował się wtedy do Szwajcarii. W Zurychu chciał wstąpić do zakonu benedyktynów. Jako powód podawał znakomitą kuchnię przeora klasztoru benedyktynów a także wyborną klasztorną bibliotekę. Ostatecznie z tego pomysłu zrezygnował. W Genewie spędzał czas z ukochaną Henriettą. Tu też się z nią rozstał i opisuje to jako najsmutniejszy dzień w życiu.
Pojechał potem do Roche, gdzie odwiedził Albrechta von Hallera; szwajcarskiego, lekarza, fizjologa, botanika i poetę. Wybrał się następnie do francuskiego miasta Ferney, by podyskutować z Wolterem o literaturze. Wolter był, tak jak Casanova, masonem i odnalazł we włoskim awanturniku ciekawego rozmówcę.

Paweł Muratow opisuje ich spotkanie:
Wolter z ironią wyraził się o wolności weneckiej. Przypomniał Casanovie o jego więzieniu i o ucieczce, spodziewając się, że w ten sposób skłoni go do surowej oceny Rzeczypospolitej:
– No cóż, ja tylko skorzystałem ze swojego prawa, podobnie jak oni ze swojego – odpowiedział mu Casanova.
– To dziwne! Okazuje się więc, że nikt w Wenecji nie może nazwać się wolnym człowiekiem?- replikował Wolter.
– Możliwe, ale zgodzi się pan chyba, że aby być wolnym, dość uznać się za wolnego – podsumował Casanova.
Jak widzicie, nie pałał on świętym oburzeniem na wtrącanie się rządu Wenecji w życie obywateli.
Po wyjeździe ze Szwajcarii w lipcu 1760 roku, Casanova dostał się do Florencji, skąd go wypędzono z powodu fałszywego weksla.

Z Florencji dotarł do Rzymu. To miasto odwiedzał już kilka razy i uważał, że jest ono jedynym na świecie, w którym człowiek nie mając nic, może osiągnąć wszystko. W Rzymie przyjął go papież Klemens XIII, którego Casanova znał z młodzieńczych czasów. Miał on nadzieję, że papież wyjedna mu możliwość bezpiecznego powrotu do Wenecji. Otrzymał jednak od papieża tylko tytuł protonotariusza apostolskiego i krzyż kawalera Złotej Ostrogi. Używał odtąd szlacheckiego nazwiska kawalera de Seingalt, które sam wymyślił.

Wenecki tchórz
Czy polski epizod w życiu Casanovy mógł odmienić losy Rzeczypospolitej?

Giovanni Giacomo Casanova de Seingalt, przyjechał do Polski w 1765 roku. Miał wówczas 40 lat. Włoch żywił nadzieję na objęcie dochodowej posady na dworze Stanisława Augusta Poniatowskiego. Przed przyjazdem do Polski, gościł na dworze carycy Katarzyny Wielkiej, która swego czasu romansowała ze Stanisławem Poniatowskim. Zdaniem wielu, to właśnie znajomość Casanovy z Katarzyną, zagwarantowała mu przychylność polskiego króla.
Giovanni Battista Lampi, Stanisław August Poniatowski; źródło: Wikimedia Commons Giovanni Battista Lampi, Caryca Katarzyna II Wielka; źródło: Wikimedia Commons
Z Poniatowskim zapoznał go Adam Czartoryski. Ze znakomitym magnatem łączyła naszego bohatera przynależność do masonerii. W tajnej świątyni wolnomularskiej odbyło się wówczas rytualne spotkanie. Wzięli w nim udział książęta – Czartoryski i Lubomirski, hrabia Moszyński, hrabia Poniński, jeden z najpotężniejszych polskich magnatów, Franciszek Ksawery Branicki i jego zaufany pułkownik Byszewski. Był także Tomatis, przyjaciel Casanovy, baletmistrz Cambi i inni panowie.
Casanova zrobił na monarsze bardzo dobre wrażenie. I nic dziwnego, był błyskotliwym rozmówcą. Dzięki swoim wojażom szczycił się zaś sporą wiedzą na temat ówczesnej Europy. Polski król, który cenił sobie towarzystwo osób bywałych w świecie, przyjął wenecjanina serdecznie, gotowy zaoferować mu stanowisko swojego sekretarza. Casanova cierpiący w owym czasie na brak pieniędzy i zleceń od innych europejskich władców, liczył na objęcie wspomnianej posady i podreperowanie swojej tragicznej sytuacji finansowej.
Przez niemal rok trzymał się z daleka od wszelkiego łajdactwa oraz romansów. Zresztą Polki nie przypadły mu do gustu – „(…) w ogóle kobiety są brzydkie w tych okolicach; piękności są tam cudami, a ładne – rzadkimi wyjątkami” – zanotował w swoim dzienniku.
Casanova miał spore szanse na zostanie najbardziej zaufaną osobą w otoczeniu króla. Szyki pokrzyżował mu jednak krewki temperament Franciszka Ksawerego Branickiego. Panowie spotkali się po premierze przedstawienia „Małżeństwo z kalendarza”, na które Włocha zaprosił sam król. Znany uwodziciel, po spektaklu pośpieszył do garderoby włoskiej aktorki Teresy Casaci, której to urody był wielkim admiratorem.

Wcześniej jednak, jak podają „Ciekawostki Historyczne”, przywitał się z dawną kochanką Anną Binetti, którą miał uwieść, gdy miała zaledwie kilkanaście lat. Włoszka wciąż była na niego zła o to i postanowiła się zemścić. Wykorzystała swój romans z Branickim i napuściła go na Casanovę. Magnat wparował do garderoby Binetti, w chwili, gdy Casanova wychodził z pomieszczenia. Pożegnawszy się skierował swe kroki do pokoju Casaci. W chwili, gdy trzymał ją w ramionach, do środka wszedł Branicki i z oburzeniem ogłosił, iż kocha tę damę i domaga się satysfakcji. Oznaczało to oczywiście pojedynek. Casanova nie chciał się pojedynkować, lecz został przez Branickiego nazwany „tchórzem weneckim”.
– Panie hrabio, dowiodę ci o każdej godzinie i w każdym miejscu, że wenecki tchórz nie boi się polskiego magnata – odparł mu wściekły Casanova.
Branicki był przyjacielem króla, pojedynki były zabronione, a jego ewentualne zabicie oznaczałoby dla Włocha stryczek. Nie miał jednak wyboru.
5 marca 1766 roku spotkali się w umówionym miejscu i po wyborze broni (polski magnat zażądał walki na pistolety), stanęli do pojedynku. Strzały oddali niemal w tym samym czasie, jednak to Casanova okazał się lepszy. Trafił Branickiego w brzuch, ciężko go raniąc, samemu oberwawszy jedynie w palec u ręki. Kiedy przyjaciele polskiego magnata zobaczyli, w jakim jest on stanie, chcieli zamordować jego rywala. Włocha uratował sam zainteresowany. Branicki nie tylko powstrzymał swoich towarzyszy, ale także wręczył Casanovie sakwę z pieniędzmi i nakazał ucieczkę. Wiedział bowiem, że w razie jego śmierci, obcokrajowcowi grozi niebezpieczeństwo.
Casanova przez jakiś czas ukrywał się w klasztorze reformatów, który mieścił się w Warszawie przy ulicy Senatorskiej. Tam dochodził do siebie po pojedynku i leczył zranioną rękę. W końcu jednak zawitał na dwór Stanisława Augusta, który nie był zadowolony z jego występku, lecz darował Casanovie i magnatowi swoją łaską ten występek. Za namową króla doszło też do spotkania i zarazem pojednania byłych wrogów.
– Panie hrabio, przychodzę przeprosić cię za to, że nie potrafiłem wznieść się ponad błahostkę, na którą nie powinienem był zwracać uwagi – oświadczył uroczyście Casanova stając nad łóżkiem Branickiego. A magnat mu na to: – Siądź proszę i bądźmy przyjaciółmi.
Monarcha, jednakże, przekazawszy Włochowi 200 dukatów (to dzisiejsze 24 tys. euro), nakazał mu opuszczenie Polski. Casanova nie zamierzał lekceważyć życzenia króla. Spłaciwszy swe długi, pośpiesznie udał się do Prus. Pojedynkiem z polskim szlachcicem chwalił się do końca życia.
W 1773 roku Casanowa napisał utwór Historia rozruchów w Polsce, w którym z wielką sympatią wyrażał się o Rzeczypospolitej i jej obywatelach, a jednocześnie ganił króla za uległość wobec Repnina i carycy.
A potężny polski magnat, 25 lat po tych wydarzeniach, został głównym przeciwnikiem Konstytucji 3 Maja – a także jednym z ważniejszych twórców konfederacji targowickiej. Jego nazwisko do dziś jest symbolem zdrady narodowej. To między innymi dzięki Branickiemu nie zostały w Polsce przeprowadzone ważne reformy, to za jego i jego rosyjskich mocodawców przyczyną doszło do II rozbioru Rzeczypospolitej i w konsekwencji do unicestwienia państwa polskiego 3 lata później.
Swoją drogą ciekawe, czy gdyby tak Branicki w pojedynku z Casanovą poległ, historia naszego państwa nie potoczyłaby się inaczej? Kto wie…
Wrocławska przygoda
Mało kto wie, że Casanova miał także przygodę we Wrocławiu. Opisuje ją szczegółowo. Miasto nie pozostawiło mu miłych wspomnień i to wcale nie dlatego, że mu się tu nie podobało. Powodem rozgoryczenia była jak zwykle kobieta.

Wracając (1766 r.) z Rosji przez Warszawę, Casanova zawitał do pruskiego wówczas Wrocławia. Zaprzyjaźnił się tutaj z kanonikiem Bastinim. Nie był to zbyt ortodoksyjny ksiądz i w pałacu, który miał do dyspozycji, pierwsze piętro odstąpił pewnej damie. Poszukiwała ona guwernantki do swoich dzieci. Jedna z kandydatek wpadła Casanovie w oko. Wspomina, że Anna była bardzo dobrze zbudowana. Nic dziwnego, że od razu zwrócił na nią uwagę. Casanova miał wówczas 41 lat, nie był obojętny na czułe spojrzenia Anny i nawet myślał, że może ułoży z nią sobie życie. Nie przeszkadzało mu, że kobieta, jak mu wyznała, miała przed nim dwóch przyjaciół. Był zakochany i pełen dobrych myśli. Para wyjechała do Drezna. Tam po kilku dniach Casanova odkrył u siebie objawy rzeżączki. Gdy zrobił Annie awanturę, ta przyznała mu się, że także go okradła, zabierając złoty krzyżyk. Wyrzucił ją od razu. Ciosem dodatkowym była opowieść lekarza, który zdradził mu, że objawy takiej samej choroby mieli jego czterej znajomi. Casanova podsumował tę wrocławską znajomość słowami „tak rodzą się złudzenia”.
Chorobą nie przejmował się zanadto. Twierdził, że pozostawione po niej blizny, są jak szramy po ranach bojowych dla żołnierzy. Anna nie była zresztą jedyną kobietą, która zaraziła Casanovę chorobą weneryczną. Miał na nią chorować cztery razy. Przygoda wrocławska ubodła jednak dotkliwie jego dumę.
Śladami Casanovy moglibyśmy wędrować jeszcze długo. Zwiedził on bowiem niemal całą Europę. Był nie tylko w Paryżu, Amsterdamie, Stuttgarcie, ale także w Padwie, Zurychu, Florencji, Berlinie, Petersburgu, Wiedniu, Madrycie, Barcelonie. Ale to Wenecję ukochał i do końca życia marzył, by tam wrócić. Życie jednak zakończył po cichu, jako bibliotekarz w czeskim Duchcovie.
Ostatnie lata Casanovy. Epizod czeski.
W czeskim zamku w Duchcovie 60-letni Casanova przyjął posadę bibliotekarza w rezydencji hrabiego Waldsteina. Wydawała się być idealna dla niego. Miał ciepły apartament, do dyspozycji lokaja, kucharkę i powóz. Mógł spisywać swoje wspomnienia i porządkować księgozbiór. Szybko okazało się jednak, że Casanova tu nie pasuje.
Wszyscy dookoła mówili po niemiecku, a Casanova nie znał tego języka. To jednak był najmniejszy problem. Najbardziej rozgoryczyło go traktowanie przez służbę. Uważali go za jednego ze swoich, z czym nie chciał się pogodzić. Dochodziło do konfliktów, a z czasem do prawdziwej wojny podjazdowej. Pewnego razu pokojówka spaliła część zapisków Casanovy, tłumacząc, że to jakieś stare bazgroły. Roberto Gervaso, autor biografii Casanovy, opisuje jak podle zachował się wobec sędziwego już podróżnika i amanta, majordomus Feltkirchner. Napuszczał na Casanovę służbę, wyśmiewał się z jego manier, swoistej elegancji, a nawet sposobu jedzenia. Na każdym kroku mu dokuczał. Casanova był na zamku bardzo samotny. Nawet posiłki jadał samotnie. Nikt nie chciał słuchać jego wspomnień. Czuł się lekceważony, jak nigdy dotąd. Hrabia, który łagodził spory, często wyjeżdżał, a zamek ludźmi zapełniał się tylko latem.
Ostatnie 14 lat życia były smutne i co najmniej uciążliwe dla najsłynniejszego kochanka epoki. Człowiek, który spotykał się i ucztował z monarchami, toczył dysputy z najwybitniejszymi umysłami swojej epoki a przy okazji był obiektem marzeń setek, o ile nie tysięcy, pięknych kobiet, kończył swoje życie w prowincjonalnym czeskim miasteczku, otoczony lekceważeniem, niechęcią i pogardą otoczenia. Wszystko dookoła tak nieprzeciętnego i wyjątkowego w skali ówczesnej Europy Casanovy, stało się na długie lata boleśnie przeciętne i straszliwie pospolite. Jego życie rozpoczęło się w skromnym domu dwojga aktorów. Później rozpędziło się tak niesamowicie, że sam Giacomo nie raz tracił oddech od tego pędu. Następnie wyhamowało i zakończyło się tak, jak i zaczęło. Zwyczajnie i przeciętnie. Zatoczyło swoistą pętlę.
Takie były koleje jego losu. Taki był Giacomo Girolamo Casanova. Wenecjanin nie z tamtego świata.

Przez wiele lat po śmierci Casanovy jego grób był zapomniany. Dziś w tym miejscu jest tablica, a miejscowy hotel nazwa się „Casanova”. Co roku, w czerwcu, Giacomo Casanova wraca na zamek w Duchcovie jako bohater bogatego kulturalnego programu. Odgrywane teatralne przedstawienia są inspirowane jego pobytem w zamku. Miasto ożywa dzięki muzyce najróżniejszych gatunków, a w sobotnią, czerwcową noc na zakończenie odbywa się wielki pokaz ogni sztucznych.
Alina Gierak
Dodaj komentarz